Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 24

– Sylwestrowa noc w nowym domu Wiktora i Anny była zupełnie inna niż w setkach tysięcy innych domów na świecie. Dochodziła dwudziesta trzecia, kiedy cały, ogromny dom pogrążył się w sennej ciszy. Wiktor siedział zmęczony przed telewizorem, z ledwo napoczętą lampką szampana. Musiał przyznać, że tak spokojny sylwester marzył mu się od dawna. Nie pamiętał kiedy zdarzyło mu się być w domu przed północą. Zdecydował się na dwunastogodzinny dyżur od rana właśnie po to, by po północy znajdować się w ciepłych kapciach, w nowym domu z rodziną. Z doświadczenia wiedział, że po północy zaczną się wyjazdy do najgorszych, możliwych wypadków dotyczących sylwestrowych szaleństw z petardami. Zatopił się w myślach i próbował podsumować miniony rok. Doszedł do wniosku, że rok był dla całej rodziny ciężki. Zarówno pod względem pracy, jak i przeżyć emocjonalnych. Niemal poczuł fizyczny ciężar minionych miesięcy. Jedyna rzecz, która w tym momencie go pocieszała to fakt, że z przeprowadzką do nowego domu uwinęli się szybciej niż było to przewidywane na samym początku. Planowali z Anną wprowadzić się dopiero po nowym roku, jednak z ogromną pomocą przyjaciół i Jarka udało się to w dwa dni przed sylwestrem. Wiktor podejrzewał, że minie jeszcze sporo czasu, nim przyzwyczai się do nowych i dużo większych przestrzeni, a co za tym idzie, do większej ilości pracy z nimi związanej. Wyglądało na to, że przysłowie: „Starych drzew się nie przesadza”, sprawdzało się tylko wobec jego osoby. Nawet jego ojciec był wyraźnie zadowolony ze zmiany miejsca, co najbardziej dziwiło Wiktora. Przecież z poprzednim domem łączyło go z pewnością więcej wspomnień i większy sentyment niż kogokolwiek z racji, że to za jego przyczyną dom został zbudowany. Było jednak zupełnie inaczej, gdyż wraz z przeprowadzką, we Władysława wstąpiło zupełnie nowe życie. Z chęcią pozwalał się sadzać przed domem, by pooddychać świeżym, wiejskim powietrzem. Jak by tego było mało, okolica była mocno zalesiona, więc do tak głębokiej ciszy, przerywanej tylko dźwiękami wydawanymi przez różne zwierzęta, Wiktorowi trudno będzie się przyzwyczaić. Jego rozmyślania przerwał Jarek, który cicho wszedł do pokoju.
– Nie śpisz jeszcze?

– Zapytał patrząc na niego z troską w oczach.
– A no jakoś nie.

– Odparł Wiktor z westchnieniem.
– Co, nie możesz się przyzwyczaić do nowego?
– Chyba nie bardzo jak na razie, ale cieszę się, że mamie, Ani i tacie się to udało.
– Twoim córkom chyba też się tu podoba.
– Ooo tak. Zośka jest zachwycona wielką chatą.
– Dziwisz jej się? Nie każdy dostaje taki wielki dom w spadku, który nie wymaga remontu w dodatku, bo wygląda jak by był rodem z najświeższego katalogu mody mimo tego, że mieszkał tu jakiś staruszek.
– Czy się jej dziwie? Myślę po prostu innymi kategoriami niż wszyscy dzisiaj. Może na starość stałem się zbyt sentymentalny.
– Nie ma się co dziwić. W końcu obaj…Z ojcem…Sporo w naszym domu przeżyliśmy…

– Stwierdził niepewnie Jarek.
– Taaa.

– Skwitował krótko Wiktor.
– Przejdzie ci. Przecież stare kąty możesz odwiedzać kiedy tylko zechcesz. Wiem, że to brzmi jak zapewnienie pracodawcy na rozmowie kwalifikacyjnej: „Zadzwonimy do pana”, no w każdym razie tandetnie, ale…
– W porządku…Wiem co chcesz mi przekazać. Dzięki za taką możliwość.

– Uśmiechnęli się do siebie.
– Polcia chyba też czuje się tu jak w prawdziwym raju. Nie ma tyle mebli co w poprzednim domu, ma jeszcze więcej przestrzeni, żeby jeździć swoją formułą jeden.
– To już powoli się zmienia. Chodzik zajmuje ją tylko na chwilę. Teraz woli chodzić, kiedy trzyma się ją za rączki.

– Odpowiedział z uśmiechem Wiktor.
– Noo! To jeszcze lepiej. Do szaleńczych dziecięcych biegów miejsca tu nie brakuje.
– To prawda. Niebawem moja córka skończy rok. Boże! Kiedy to zleciało, a ile się przy tej okazji wydarzyło. Ja mam wrażenie, jak by minęło dziesięć lat.
– Nic dziwnego, bo bywało różnie, a zazwyczaj gorzej niż lepiej.
– Roczek Polci trzeba będzie wyprawić hucznie i zaprosić całą naszą stację.

– Odpowiedział Wiktor z uśmiechem.
– Jak tak rozmawiamy, to mam wrażenie, że nasze głosy niosą się po całym domu. Trzeba będzie zagospodarować trochę te przestrzenie, bo inaczej nie pozbędę się wrażenia, że muszę szeptać.

– Zaśmiali się wesoło przez dłuższy czas wpatrując się w telewizor, w którym co chwila inne gwiazdy prezentowały się na sylwestrowym koncercie.
– To chyba pierwszy raz, kiedy siedzimy tak we dwoje, wgapiamy się w telewizor i tak zwyczajnie rozmawiamy, nie?

– Odezwał się Jarek.
– Na to wygląda. Całkiem miło jest. Nalej sobie, niedługo północ, chociaż z tobą spełnię toast noworoczny.

– Wiktor wskazał na butelkę z szampanem.
– No dobra, skoro mnie tak namawiasz…
– Słuchaj Jarek…Skoro już tak siedzimy. Nie mogę oprzeć się pokusie, żeby cię nie zapytać…
– Tak? Wal śmiało.
– Gdzie ty tak właściwie byłeś przez te wszystkie lata, co? Co robiłeś?

– Jarek spuścił wzrok i sposępniał.
– Jeśli nie chcesz, to nie mów.
– Nie nie…Nawet cieszę się, że w końcu o to zapytałeś. Przecież sam o to kiedyś zabiegałem. Tylko nie wiem tak właściwie od czego zacząć.
– No najlepiej od początku..
– Wtedy, kiedy tak z dnia na dzień zdecydowałem się wyjechać to…To za namową kolegi.
– Znam go?
– Nie. Ja sam zbyt dobrze go nie znałem. Poznaliśmy się na jednej z nocnych imprez…Wiesz…Jakoś tak wyszło, że wymieniliśmy się numerami telefonów, bo powiedział mi, że załatwi mi dobrze płatną pracę za granicą. Kilka dni później zadzwonił i powiedział, że jeśli nadal jestem zainteresowany, to za kilka dni możemy obaj wyjechać do Monachium. Jego ojciec miał tam kawiarnie i potrzebował pracowników na gwałt.
– Przecież ty nigdy poliglotą nie byłeś, nie mówiąc już o tym, że choć jeden język mógłbyś znać porządnie. Jak ty sobie dałeś radę?
– Jakoś dałem. Na początku nie było łatwo wiesz…Dogadywałem się na migi, ledwo ich rozumiałem, z czasem zacząłem powoli rozumieć, nawet mówić i mimo wszystko byłem dobry w tym, co robiłem.
– Chyba nie można być złym w robieniu i podawaniu kawy?
– Fakt, ciężko, ale z moimi zdolnościami…Sam wiesz.
– Już sobie tak nie ujmuj, bo uwierzę, że jesteś świętszy od papieża. No i co było dalej? Wyjechałeś do Monachium w najgorszym, możliwym dla nas momencie, wiesz o tym?
– Wiem. Tata potrzebował stałej opieki, ty straciłeś Elę, Zosia była mała.
– A tobie niedaleko było wtedy do czterdziestki, skończyłeś cudem, ale skończyłeś rachunkowość i zarządzanie, więc powiedz mi, co cię podkusiło z tą kawiarnią? Czemu nigdy nam nie powiedziałeś dlaczego tak właściwie wyjeżdżasz?
– Bo wtedy uważałem się za kogoś, kto może więcej, niż ktokolwiek inny na planecie ziemia. Sądziłem, że wyjazd do Monachium i praca w kawiarni to będzie tylko etap przejściowy. Chciałem potem zaczepić się gdzieś, w jakimś dobrze opłacalnym biurze rachunkowym. Wiedziałem, że jestem dobry w te klocki, więc miałem całkiem realne szanse na to, żeby zarabiać więcej niż w Polsce. Chciałem nawet odezwać się czasem do was…Posyłać pieniądze, ale…
– Ale?

– Zapytał Wiktor.
– Ale było mi tak cholernie wstyd, że mimo tego wszystkiego, co przeze mnie przeszedłeś, ty pokazałeś jaja i okazałeś się prawdziwym twardzielem. Tyle problemów zwaliło ci się na głowę, ojciec, śmierć Eli, wychowanie Zosi…Wiktor, nie myśl, że się usprawiedliwiam. Ja po prostu…W głębi duszy, chociaż nigdy ci tego nie powiedziałem to…Bardzo cię podziwiałem. Zawsze byłeś dojrzalszy, rozsądniejszy, no rozumiesz…A ja odwaliłem taki numer i…Głupio mi było się do tego przyznać.
– Racja. Lepiej było nas zostawić, nie dać znaku życia i pozwolić myśleć, że na zawsze się nas wyparłeś.
– Nie martw się. Teraz wiem, że to było najgorsze co mogłem zrobić i dostałem za swoje.
– To znaczy?
– W tej kawiarni, w której pracowaliśmy, jakiś czas po moim zatrudnieniu przyszła nowa pracownica. Młoda, śliczna…Rezolutna…
– Jednym słowem chcesz powiedzieć, że niczego jej nie brakowało?
– Teraz widzę, że może jej niczego nie brakowało, ale mnie oleju w głowie na pewno. Pochodziła z bardzo zamożnej rodziny. Jak możesz się domyślać zakochaliśmy się w sobie i to nastąpiło bardzo szybko.
– Niezły donżuan z ciebie braciszku, romantyczna historia rodem z kart jakiejś powieści wiesz?
– Nabijasz się.
– Nie, skądże, tylko dziwnie słyszeć coś takiego znając cię z poprzedniego…No…Jak by to delikatnie powiedzieć…Wcielenia. Ty i miłość? A zresztą, czego szukała dziewczyna z zamożnej rodziny w kawiarni?
– Może niezależności? Samodzielności? Satysfakcji z zarabiania nawet małych pieniędzy, ale własnymi rękami?
– No może, no i co z tą pięknością.
– Linda i ja szybko się pobraliśmy.
– Linda? Ładne imię. To jesteś żonaty braciszku? Proszę proszę, kto by się spodziewał.
– Byłem. Rok po ślubie Linda zaszła w ciążę i urodziła mi syna.
– Wow! Braciszku, jeszcze kilka takich newsików i wypiję butelkę tego oto szampana do dna!

– Wiktor roześmiał się i poklepał brata po ramionach.
– Mój syn Adam urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym.

– Wiktor spojrzał na brata z niedowierzaniem.
– Przykro mi stary.
– Sam rozumiesz Wiktor, że szczęście, które wcześniej nas otaczało rozprysło się jak bańka mydlana.
– A jesteś pewien, że to była miłość? Może ożeniłeś się z nią, z powodu jej majątku?
– Jakiego majątku, Wiktor. Przecież ona zrezygnowała ze wszystkich kontaktów z rodziną dla mnie, bo oni mnie nie akceptowali. Poza tym mówiłem ci, że zaczęła pracować w kawiarni właśnie po to, żeby poczuć się zwyczajnym człowiekiem, a nie wieczną arystokratką, która może mieć co chce i kiedy chce. Wiem, że trudno uwierzyć ci w to, że taki ktoś jak ja potrafi kochać, ale…
– No dobrze, w porządku. Kochaliście się, urodził się wam niepełnosprawny syn, to jak wytłumaczyć wasze rozstanie? Prawdziwa miłość przetrwa chyba wszystko, nie?
– To chyba tylko twoja i Anny, albo ta w książkach. Dobrze wiesz, że gdyby to tak działało jak mówisz, to ludzie by się nie rozstawali. Właśnie chore dziecko nas poróżniło. Linda zaraz po jego urodzeniu przestała się nim interesować, zaczęła imprezować, zrobiła się zupełnie inna niż wtedy, kiedy się poznaliśmy. Chciała wrócić do dawnego, beztroskiego trybu życia.
– A ty sam zajmowałeś się Adamem tak?
– Tak. Domyślasz się jak trudna jest opieka nad takim maluchem. Dwadzieścia cztery godziny na dobę to za mało jak dla jednego człowieka, który musi nieustannie kontrolować każdą czynność malucha. W dodatku rehabilitacja, lekarze, specjaliści, odpowiednie leki…Z jednej pensji w kawiarni zaczęło mi brakować na to wszystko, nie mówiąc już o normalnym życiu i funkcjonowaniu. Szukałem lepiej płatnej pracy, ale wtedy Linda zakomunikowała mi, że musimy się rozwieść, bo poznała kogoś. Okazało się, że to chłopak w jej wieku, ustawiony jeszcze lepiej niż jej rodzina…Kto by się nie skusił, mając do wyboru faceta po czterdziestce, słabo zarabiającego i dziecko przypominające roślinę.
– Wyjątkowo podła baba.

– Skomentował Wiktor.
– Nie stawałem jej na drodze, jednak nie sądziłem, że spróbuje mi odebrać prawa do Adasia.
– Jak to odebrać prawa? Przecież to ty sprawowałeś nad nim opiekę. Skoro go nie chciała, mogła ci oddać syna ze spokojem ducha i zacząć nowe życie.
– Mniej więcej tak jej to również tłumaczyłem. Jednak ona była innego zdania. Powiedziała, że sam zapewne nie zdołam go utrzymać. Pogodziła się z rodziną, zgodzili się umieścić Adasia w ośrodku i co miesiąc opłacali solennie jego pobyt tam, a Linda powiedziała mi, że teraz już nic i nikt nas nie wiąże i czuje się lepiej. Obawiała się, że jak Adaś zostanie ze mną, to w końcu postaram się, żeby płaciła mi alimenty. Mówiłem jej, że może być spokojna, że tak się nie stanie…Ale do niej ten argument nie trafiał. Takim o to sposobem pozbyła się męża i dziecka i zaczęła nowe życie. A ja przez pozostałe lata szukałem rozwiązań, jak odzyskać syna…Szukałem lepszej pracy, bo bez tego żaden sąd nie oddałby mi go pod wyłączną opiekę.
– Ale nie rozumiem, Jarek. Jak to możliwe? To można tam tak po prostu na wniosek matki po rozwodzie odebrać ojcu prawa rodzicielskie?
– Żaden problem Wiktor. Udowodniła, że nie podołam nad opieką małego finansowo, nie mam dobrych warunków mieszkaniowych. Dom, który wynajmowaliśmy wspólnie…Wszystko się zmieniło po rozwodzie, sam rozumiesz.
– Ile Adam teraz ma lat?
– Prawie jedenaście. Na szczęście mogę z nim rozmawiać przez telefon, chociaż z jego chorobą jest to bardzo trudne…Ale cały czas nie ustaję w walce o niego. Dzięki temu, że mam nasz dom pod opieką, może uda mi się go tu sprowadzić. Pomyślałem sobie, że skoro mam wasze wsparcie…Pewnie będziecie znali dobrych lekarzy, rehabilitantów…Poza tym, jak wiesz, udało mi się znaleźć tu ekstra pracę w księgowości…
– Wiem, wiem…

– Wiktor zamyślił się.
– Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia bracie.

– Nie spostrzegli się, gdy na ekranie telewizora odbywało się już wielkie odliczanie.
– O cholera, zaraz przegapimy koniec roku!

– Wiktor dolał im do lampek szampana.
– Chodźmy przed dom, tu pewnie nikt nie strzela, ale przywiozłem sztuczne ognie. Obudzimy resztę?
– Pewnie! Nie mogą tego przegapić.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 23

– W sylwestra Martyna i Piotr mieli dzień wolny od pracy. Rzadko tak się zdarzało, że ten dzień mogli spędzić we dwoje, gdyż w stacji w ten dzień rąk do pracy nie brakowało. Jednak Artur Góra postanowił być wspaniałomyślnym pracodawcą i pozwolić młodym nacieszyć się sobą ostatni raz w roku, zważając na ich trudną, życiową sytuację.
– No! Przekąski na nasz wspólny wieczór już gotowe! Pieczarki nafaszerowałem mięskiem mielonym, żółtym serem i posypałem słodką papryką w przyprawie.
– Utuczysz mnie za nim zdążę dojść do piątego miesiąca.

– Stwierdziła uśmiechając się lekko.
– No proszę, uśmiechnęłaś się. Dawno tego nie robiłaś, aż miło popatrzeć.
– Tak? A co ty mi tak słodzisz Piotruś?
– Ja? Słodzę? Co też ci przychodzi do głowy? Przecież mówię całą prawdę i tylko prawdę. Jak mam być szczery, to właśnie w tym twoim uśmiechu się zakochałem.
– Tak? A kiedyś mówiłeś, że w moich pięknych oczach. Plączesz się w zeznaniach mój mężu.

– Zaśmiała się całując go w czoło.
– No może trochę…W każdym razie, uśmiech i oczy to masz najpiękniejsze na całej planecie.
– Ależ ty się podlizujesz, aaaależ ty się podlizujesz. Lepiej od razu powiedz o co chodzi?
– O nic. Po prostu miło widzieć cię taką szczęśliwą, kochana żono!

– Pocałował ją.
– Zaraz przyjdę pomóc ci w kuchni, tylko chciałam jeszcze coś dokończyć czytać.

– Podeszła do biurka biorąc laptop i zagłębiła się w czytaniu kładąc komputer na kolanach.
– Jasne, a co tam czytasz?
– A ciekawe rzeczy Piotruś, ciekawe rzeczy.
– To może uchylisz rąbka tajemnicy?
– No dobrze, sam tego chciałeś, to posłuchaj: W okresie niemowlęcym dziecko niewidome nie wykonuje pewnych czynności, charakterystycznych dla dziecka widzącego np. nie przekręca główki, nie stara się uchwycić przedmiotu, pchnąć go, nie kieruje w jego stronę ręki. Brak u niego pobudzenia bodźcami świetlnymi. Aktywność ruchowa dziecka niewidomego też jest mniejsza. Później osiąga pozycję stojącą i siedzącą, z opóźnieniem zaczyna chodzić.
– Przeczytała na głos.
– Martynka. Czemu ty akurat dzisiaj kaskadujesz swój mózg takimi informacjami, co? Jest sylwester, mamy się bawić, to nasz dzień, ostatni i jedyny w roku, od niepamiętnych czasów, w którym jesteśmy razem, możemy wyluzować…
– Dla mnie jest to ważne Piotrek. Chcę się dowiedzieć wszystkiego o tym, czego mam się spodziewać jak maluszek przyjdzie na świat.

– Odpowiedziała spokojnie.
– Pokaż to.

– Odwrócił ku sobie ekran jej komputera.
– Kochanie. Nawet nie wiemy ile w tym prawdy. Po pierwsze to informacja z internetu, a wiemy oboje, że w wielu przypadkach internet jest najgorszym doradcą. A jeżeli to co jest tu napisane to prawda to i tak nic w naszym życiu nie zmienia. To wszystko z pewnością zależy od dziecka, a nie od statystyk. Będziemy się martwić, jak już maluszek przyjdzie na świat.
– To może ty. Ja zamierzam przygotować się na wszystko wcześniej. Już zaczęłam szukać forów dyskusyjnych, na których różni rodzice wymieniają się spostrzeżeniami, uwagami, lękami co do swoich nienarodzonych niewidomych pociech.
– Nieeee no…To jest paranoja jakaś, ty żartujesz sobie chyba. Powtarzam ci po raz nie wiem który, że urodzi się nam tylko niewidome dziecko, a nie kosmita! Do tego wystarczy intuicja i logiczne myślenie! A nie jakieś bzdury wypisywane na internetowych forach, czy jakieś mądre książki.
– To nie są bzdury! Ci ludzie piszą o prawdziwych zdarzeniach, emocjach, lękach, pomagają radzić sobie z tym innym rodzicom! Ty myślisz, że wszystko jest takie proste jak mówisz? Sama nie wiem, czy naprawdę tak myślisz, czy to tylko sposób ucieczki od problemu. Przecież z czasem będziemy potrzebowali pomocy specjalistów we wczesnym rozwoju naszego maleństwa. A pamiętasz jeszcze o tym, że ono będzie miało przynajmniej dwie operacje, włożą mu protezy! Pamiętasz o tym?

– Sarknęła.
– Nie wiem po co sugerujesz mi coś takiego, że uciekam od problemu, skoro dla mnie żadnego problemu nie ma! Jak dziecko się urodzi, to zrobię wszystko co najlepsze, żeby mu zapewnić warunki do prawidłowego rozwoju! Nie będę niczego czytał i z nikim rozmawiał.
– Dobrze, ale mnie nie możesz tego zabronić. Ja nie mam do ciebie pretensji o to, że chcesz sobie z tą sytuacją poradzić na swój sposób, więc i ty nie mów mi, co mam robić.
– W porządku. Więc powiedz mi, co jeszcze zamierzasz? Przeczytać wszystkie możliwe artykuły w internecie, wypowiedzi na forach, tak? Co jeszcze?
– Nie wiem. Może spotkam się z rodzicami innych dzieci, może poznam te dzieci, albo odwiedzę specjalistyczne ośrodki w Polsce i porozmawiam z nauczycielami…
– Piękny plan, szkoda tylko, że nie uwzględniłaś w nim mnie, Alana i pracy! Wyrobisz się z tymi założeniami do końca ciąży?
– Przestań! Czemu tak bardzo próbujesz mnie do tego zniechęcić? Prosiłam cię o coś! Nie wtrącaj się do moich metod radzenia sobie z tym wszystkim! Mieliśmy się dzisiaj nie kłócić, a sam prowokujesz takie nieporozumienia!
– Westchnął ciężko i zabrał się do dalszego czytania artykułu.
– Masz racje. Niepotrzebnie się wściekam. Przecież tak właściwie nikomu nie robisz krzywdy tym, że sobie poczytasz, że skontaktujesz się z tymi ludźmi.
– Właśnie, dobrze zauważyłeś. Nikomu nie robię tym krzywdy, sobie pomagam zrozumieć i zaakceptować to, z czym oboje będziemy musieli się zmierzyć.
– To co, może zażegnamy ten konflikt i pójdziemy do kuchni zrobić coś więcej na tą dzisiejszą szampańską zabawę?
– Jasne, przy okazji trzeba powoli przygotować mleko dla małego, bo zaraz się obudzi.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 22

 – Lidka za namową Kuby zgodziła się pojechać na policję i złożyć stosowne zeznania. Być może pomógł jej fakt, że znajdowała się pod wpływem środków uspokajających, które Jakub jej zaaplikował. Proces składania zeznań trwał dość długo i Jakub w życiu nie powiedziałby, że ta silna i dzielna dziewczyna jest w stanie wylać tyle łez za jednym razem. Podczas składania zeznań Lidka opowiedziała o tym, że była szantażowana, przymuszana do kradzieży morfiny, pod groźbą utraty życia, oraz ujawnienia światu filmików i zdjęć, przedstawiających Lidkę podczas wielu aktów seksualnych. Opowiedziała również o brutalnym pobiciu i gwałcie, którego doświadczyła z rąk alfonsa. Nie mogła ominąć faktu, że kiedyś sama była jego pracownicą. Okazało się, że Daro już od dawna jest poszukiwany przez policję w wielu miastach Polski. Korzystając z faktu, że Daro sam z siebie umówił się z Lidką na spotkanie w wigilijny wieczór, niezwykła determinacja Lidki mogła sprawić, że przestępca zostałby schwytany, a co za tym idzie wreszcie trafiłby za więzienne kraty. Musiała tylko zgodzić się, ten jeszcze jeden raz na spotkanie ze swoim prześladowcą. Tak też zrobiła. Wróciła do domu w obstawie kilku nieumundurowanych policjantów, którzy mieli schwytać mężczyznę za nim zdążyłby wejść do domu Lidki. Udało się to osiągnąć bez żadnych trudności i rozgłosu, który niepotrzebnie oderwałby świętujących sąsiadów od kolacji. Za namową policji Lidka zdecydowała się zaskarżyć Daro i wnieść sprawę do sądu.  Na samo wspomnienie tego wieczoru Jakuba przechodziły zimne dreszcze. Im dłużej o tym myślał to coraz trudniej było mu stwierdzić, czy owy wieczór należy do najgorszych, czy jednak najlepszych w jego życiu biorąc pod uwagę fakt, że kobieta, którą tak kochał zdecydowała się wreszcie opowiedzieć mu o swoich problemach i przeszłości. Brał to mimo wszystko za dobrą kartę na przyszłość. Znaczyło to dla niego bardzo wiele zwłaszcza, że tego wieczoru po raz pierwszy wyznała mu miłość. Nie mogło to być wyznanie dyktowane emocjami i desperacją powodowaną brakiem kogokolwiek innego, komu mogłaby, bądź chciała powierzyć swój los. Chociaż twierdziła, że nikt taki nie istnieje on wiedział, że każdy człowiek, a w szczególności ludzie, których uważała za swoich dobrych znajomych, przyjaciół, byliby w stanie jej pomóc.
– Ja też cię kocham. Teraz wiem to na pewno.
– Zabrzmiało w jego głowie wspomnienie jej słów i uśmiechnął się do siebie. Relacja, którą stworzyli wciąż była bardzo krucha i stąpała po cienkim lodzie niepewności. Kuba miał świadomość, że póki co to on sam musi włożyć mnóstwo pracy, by ją utrzymać. Na inicjatywę ze strony Lidki nie mógł liczyć. Była załamana, wciąż zalękniona o swoje życie mimo, że człowiek, którego tak bardzo się obawiała został aresztowany i nic nie wskazywało na to, że szybko odzyska swoją wolność. Policja już pierwszego dnia po świętach zjawiła się w stacji ratownictwa medycznego, powodując masowe utrudnienia w pracy. Jakub długo głowił się nad tym, w jaki sposób może pomóc Lidce, żeby wyszła z tej sprawy jak najbardziej obronną ręką i do głowy przychodził mu tylko jeden pomysł. Rozmowa z szefem stacji, Arturem Górą. Korzystając z przerwy podczas swojego dyżuru w szpitalu udał się do stacji i zapukał do gabinetu Artura.
– Proszę!
– Cześć Artur.
– Powiedział wchodząc szybko i siadając naprzeciw kolegi.
– Jakub? Ty tutaj? Wybacz, ale mam teraz urwanie głowy.
– Ja przychodzę właśnie w tej sprawie.
– Nie rozumiem?
– Artur, przychodzę w sprawie Lidki.
– A to już wszyscy o tym wiedzą?
– Nie wiem, czy wszyscy, ale ja na pewno. Sam zawiozłem ją na policję w celu złożenia zeznań.
– No właśnie. Cholerna policja! Zrobili mi burdel w papierach! Całą dokumentację wzięli do sprawdzenia! Bóg jeden raczy wiedzieć co oni tam znajdą jeszcze, prócz tego, czego szukają. Ja wiedziałem, po prostu wiedziałem, że Chowaniec coś kombinowała, że coś jest nie tak!
– Więc dlaczego nie drążyłeś? Przecież chyba uważasz się za jej przyjaciela. Powinieneś jej pomóc, jeśli czułeś, że coś nie gra.
– Przecież wiesz, że próbowałem, nawet ciebie pytałem…
– Widocznie niezbyt skutecznie. Musimy coś zrobić.
– Już zrobiłem. Na razie zawiesiłem ją w obowiązkach.
– Żartujesz?
– A wyglądam?
– Czy ona o tym wie?
– Tak, dzwoniłem do niej jakąś chwilę temu. Powiedziała, że rozumie, że…
– Jak mogłeś jej to zrobić?
– Wszedł mu w słowo Kuba.
– Zwyczajnie. Prawo mnie do tego zmusiło.
– Ona potrzebuje teraz wsparcia, nie odtrącenia.
– Tak? To chyba nie wiesz o tym, że takie śmierdzące sprawy roznoszą się bardzo szybko i pracując mogłaby mieć dużo więcej nieprzyjemności, kiedy pacjenci odmawialiby jej pomocy.
– Ale jeżeli zostawimy ją samej sobie to…Boję się, że załamie się całkiem, że…Znowu spróbuje zrobić coś głupiego.
– Artur westchnął ciężko.
– Na prawdę chciałbym móc zrobić coś więcej, ale nie mogę! Zrozum mnie. Wiem, że ona była do tego zmuszana, to z pewnością są jakieś okoliczności łagodzące, ale prawo póki co nie do końca stoi po jej stronie! Grozi jej więzienie!
– Wiem, odebranie praw do wykonywania zawodu, wiem! Musimy coś z tym zrobić. Przecież chyba możesz wpłynąć na to, żeby kara, którą poniesie była jak najmniejsza.
– Próbuję, cały czas się głowie jak jej pomóc, uwierz mi!
– Ja mam pewien pomysł.
– Artur wypuścił powietrze ze świstem, przerzucając papiery na biurku.
– No to mów, Sherlocku.
– Może zgodziłbyś się, żebym pokrył równowartość skradzionych leków?
– Co? Co ty…Żartujesz sobie ze mnie? Ja rozumiem, że chcesz jej pomóc, ale nie coś takiego!
– Dlaczego? Przecież nikt nie musi o tym wiedzieć. Kiedy sąd zdecyduje o wymiarze jej kary, odpracuje należność tak, jak powinna. Ona będzie miała poczucie, że płaci za błąd, stacja wyjdzie na swoje dużo wcześniej, tyle, że w tajemnicy. Nie jesteś zadowolony z takiego układu?
– A co ja zrobię z pieniędzmi, które dostanę od ciebie, co? Schowam do kasy pancernej, której nie mam? Albo może od razu pójdę i uzupełnię zapas morfiny, który zniknął. Dobrze wiesz, że nie możemy zawrzeć ze sobą umowy na słowo honoru! Kubuś. Kubuś! Ja cię naprawdę bardzo lubię, wiesz? Też chcę pomóc Lidce, ale nie kombinujmy w tą stronę. Postaram się przekonać sąd, że wyrok w zawieszeniu będzie odpowiedni w tym przypadku. Spróbuję też zdziałać coś, żeby mogła popracować przez ten czas na dyspozytorni.
– Kuba pokręcił głową zrezygnowany.
– Może masz rację. Przepraszam cię. Chyba faktycznie jestem mocno zdesperowany, bo wiem, że ona żałuje tego, co zrobiła. Nie chciała tego. Wiem też, że tak całkiem po kościach to się nie może rozejść. Jednak jestem pewien, że drugi raz nie popełniłaby już tego błędu.
– Powiedz mi…Ona jest ci bliska, prawda? Widzę jak bardzo chcesz jej pomóc..
– Tak. Jest mi bliska. Nie podoba mi się tylko twoje myślenie, że właśnie dlatego chcę jej pomóc. Nie, między innymi dlatego. A tak poza tym wiem, że jest dobrym człowiekiem, najlepszą i najbardziej oddaną swojej pracy ratowniczką jaką znam…
– Ok, masz rację. Źle się wyraziłem, ale dziękuję za szczerość. W każdym razie, możesz być pewien, że ja również zrobię wszystko, żeby jej pomóc, bo zgadzam się z tobą w całej rozciągłości. Żałuję tylko, że Lidka nie poczuła się na tyle pewnie wśród wszystkich nas, żeby z kimkolwiek o tym porozmawiać i być może uniknęłaby tych wszystkich kłopotów, a my razem z nią. Echhh ta Chowaniec Chowaniec. Najpierw robi, potem myśli. Narwana to ona zawsze była.
– Kuba uśmiechnął się lekko spoglądając na misę z ciasteczkami.
– Masz ochotę? Częstuj się, śmiało, proszę!
– Dzięki, może spróbuję. Słyszałem, że sam pieczesz i że są najlepsze na świecie.
– No skoro Chowaniec mi taką dobrą reklamę robi to…
– Tym razem Artur uśmiechnął się ukazując białe zęby.
– A tak poważnie Kuba…Jak ona się czuje?
– No cóż. Nie będę ukrywał, że jest źle. W święta ledwo udało nam się z Kasią zmuszać ją, żeby coś jadła.
– Nawet nie chcę sobie wyobrażać przez co ona przechodziła tyle czasu.
– Rzekł Artur zjadając ciastko.
– A czy wiadomo kiedy będzie sprawa w sądzie?
– Jeszcze nie. Najważniejsze, że zdecydowała się zaskarżyć Daro, termin tej rozprawy za niedługo pewnie będzie ustalony.
– No tak…Zarzuty postawią jej na odrębnej rozprawie. Bardzo bym nie chciał kierować przeciwko niej powództwa…Ale…
– Wiem, musisz. Jedyne, czym możesz się dla niej mimo wszystko przysłużyć to powalczyć o jak najniższy wymiar kary.
– Wiesz, że zamiast ciebie to ona powinna teraz ze mną rozmawiać, prawda?
– A ty wiesz, że jest zbyt honorowa, żeby prosić o pomoc. Ja natomiast wiem, że nie pozwolę, żeby jeszcze kiedykolwiek pod okiem mojej osoby stała jej się krzywda.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 21

– O tak ciepłej i rodzinnej kolacji wigilijnej, jaka rozpoczynała się właśnie w najlepsze w domu Banachów nie jeden człowiek marzył wielokroć każdego roku w tym dniu. Siedmioosobowa rodzina, która zgromadziła się w domu, wreszcie odzyskała utracony spokój i szczęście. Zosia i Anna rozkładały sztućce i talerze, śmiejąc się wesoło. Wiktor w tym czasie zajmował się córeczką, której zachwyt wielką, kolorową choinką, przystrojoną w masę kolorowych bombek, ozdób i lampek zdawał się nie mieć końca. Mama Anny doglądała ostatnich potraw w kuchni, które lada chwila miały wjechać na stół. Jarosław, brat Wiktora pomagał ich ojcu ubrać się odświętnie. Jego stan polepszył się na tyle, ŻE Anna z Wiktorem, po telefonicznej konsultacji z Jakubem, oraz lekarzem dyżurującym, postanowili zabrać go do domu na święta. Stół już niemal po brzegi zastawiony jedzeniem stał pośrodku salonu, za oknem zaczął padać drobny śnieg, a ze starej, wysłużonej mini wierzy ustawionej na regale przy oknie płynęły dźwięki kolęd i pastorałek.
– No! Siadajcie kochani, siadajcie! Wszystko już gotowe.

– Powiedziała mama Anny, próbując się przebić przez panujący rozgardiasz.
– Jezus Maria! A gdzie opłatek? A sianko pod obrusem?
– Spokojnie babciu, już się tym zajmuję..
– Wiktorku, weź Poleńkę, idźcie no szybciuchno po Jarka i Władka, ileż to można się przebierać, a może mu tam co pomóc trzeba?

– Zakomenderowała Małgorzata, a Zosia i Anna jej zawtórowały.

– Pola była bardzo rozczarowana, że tata odrywa ją od tak wspaniałej zabawy, którą były próby pozbawiania choinki pięknych ozdób, bombek i lampek, skutecznie uniemożliwiane przez rodziciela, ale właśnie to było przecież najfajniejsze.
– Jak wam idzie? Zaraz zaczynamy.

– Zapytał wchodząc do pokoju taty z grymaszącą Polą na rękach.
– No już już, cichutko kochanie, potem się pobawimy, zgoda? Będzie jeszcze fajniej.

– Pocałował dziewczynkę w główkę i nieco się uspokoiła.
– My już jesteśmy gotowi, prawda…Tato?

– Odrzekł Jarek z lekkim wysiłkiem sadzając ojca w specjalnym fotelu, by można go było przewozić z miejsca do miejsca..
– Słuchaj Jarek…Pomyślałem, że skoro i tak wszyscy będziemy szli na pasterkę, to może zostałbyś dzisiaj u nas na noc…
– No…Jeżeli to nie problem…Pomógłbym przy tacie. Z resztą ja i tak miałem wam powiedzieć, żebyście poszli beze mnie. Zostanę z tatą w domu. Lepiej go teraz nie zostawiać.
– Tak…Racja.

– Odparł cicho Wiktor.
– No to co, idziemy? Kolacja już gotowa.

– Jarek uśmiechnął się do brata.
– Idziemy. Panie przodem!

– Wskazał palcem Polę i dziewczynka obnażyła w uśmiechu dwa przednie ząbki.

– Znaleźli się w salonie akurat w momencie, gdy Anna z namaszczeniem dzieliła opłatek kładąc go przy na kryciach.
– Już jesteście? No to siadamy! Tu, u szczytu stołu oczywiście posadzimy ciebie Władeczku! Jesteś jak by nie było seniorem rodu! Mój kochany! Tak cię zabiedzili w tym szpitalu, ale nie martw się. Już ja cię odkarmię, przy mnie już żadne takie choróbsko cię nie dopadnie. No…No…Siedź tu sobie spokojnie i niczym się nie martw.

– Małgorzata ucałowała z werwą czoło i policzki Władysława.
– Kochana jesteś Gosieńko, kochana. Chętnie bym wstał i cię uścisnął…
– Ale nie kłopocz się Władzieńku, naprawdę! Chodź, podzielimy się opłatkiem. No…No…
– Mamo, zaczekaj. Za nim wszyscy podzielimy się opłatkiem chciałabym coś powiedzieć.

– Powiedziała Anna korzystając z chwili ciszy, która zapanowała. Westchnęła ciężko z drżeniem w głosie i podjęła:
– Kochani, ja…Ja jestem tak wzruszona, że…Że, naprawdę…Ciężko mi sklecić jakieś sensowne zdanie…Zawsze tak mam, kiedy się stresuję i jestem szczęśliwa.

– W Kącikach jej oczu pojawiły się pierwsze, nieproszone łzy, które próbowała powstrzymać mrugając.
– Cieszę się bardzo, że…Że…Że…Uffff, Jezu, co ja miałam powiedzieć? Wybaczcie mi, ale naprawdę bardzo się stresuje i…I…No…W dodatku kiedy jestem szczęśliwa to…Przepraszam, muszę wziąć kilka łyków wody.

– Chwyciła szklankę w dłoń i głośno przełknęła kilkukrotnie.
– Aniu, spokojnie…

– Wiktor objął ją ramieniem.
– Więc chciałam powiedzieć, że naprawdę to cudownie widzieć was tu wszystkich, teraz…Razem i…Boże…Przepraszam, ja…

– Ręka Wiktora zaczęła czule gładzić jej plecy.
– Ten rok był dla nas wszystkich tak trudny…Niemal na każdym kroku jakieś tąpnięcie…

– Przerwała ocierając łzy i zbierając siły na następne słowa.
– Myślę, że to wszystko tylko nas wzmocniło i wielka moja radość, że pomimo tylu przeszkód…

– Jej palce bezwiednie zaczęły bębnić po stole.
– Że przeszliśmy przez to wszystko i jesteśmy razem…Chciałabym, żeby tak było już zawsze…Żebyśmy pozostali tacy szczęśliwi, tworząc wreszcie prawdziwą rodzinę, tak jak teraz. Przepraszam was, jeszcze raz, że ja tak plotę bez ładu i składu, ale…Jestem prze szczęśliwa i bardzo wzruszona!

– Rozpłakała się, ale została nagrodzona oklaskami i tradycja dzielenia się opłatkiem została rozpoczęta.
– Moja dzielna, szczęśliwa żono! Cieszę się, że trafiłem na ciebie, bo obawiam się, że żadna inna długo nie zniosłaby tego mojego heroizmu dla świata i kłopotów, które za sobą niesie. Już? Dobrze?
– Dobrze. Dziękuję. Nie wiem czy masz tak do końca powód do radości, bo jeżeli ten heroizm będzie się powtarzał to…Rozwód w trybie natychmiastowym! Wszystkiego najlepszego kochany Oby ten rok był jeszcze lepszy niż poprzedni, wobec tylu zmian, które nas czekają.
– Będzie na pewno, obiecuję!

– Przełamali się opłatkiem i korzystając z nieuwagi domowników wymienili długi, namiętny pocałunek.

– W następnej kolejności Wiktor podzielił się opłatkiem z mamą Anny, obawiając się o swoje żebra, kiedy tuliła go mocno życząc pomyślności i wspaniałego życia w nowym domu.
– Wiktosiu…Co z tymi oświadczynami, o których mi mówiłeś wczoraj?

– Szepnęła konspiracyjnie.
– Oczywiście, że będą. Zdążyłem już ukryć pierścionek pod choinką. Jarek przebierze się za Mikołaja i będzie rozdawał prezenty. To będzie moja szansa.
– Świetnie kochany! Świetnie!!
– Tato, tu jesteś! Wreszcie się do ciebie dobiłam. Wszystkiego najlepszego!
– Dziękuję słoneczko. Aleś ty mi wyrosła. Życzę ci, żebyś była taką dobrą studentką jak ja.
– Ha ha ha! Suchar…Będę lepszą, a właściwie jestem. A ja życzę tobie, żebyś był szczęśliwy zawsze tak, jak jesteś teraz. Cieszę się, że pogodziliście się z wujkiem, że będziemy mieszkać w nowym domu…No ja to właściwie raczej będę pomieszkiwać, ale to szczegół. Zasłużyliście z Anią na to całe dobro.
– Miło to słyszeć. A powiedz no staremu ojcu, kręci się tam już ktoś koło ciebie? Czekać mam wnuków?
– Nie, możesz być spokojny, będziesz pierwszym, który się dowie, jeżeli ten fakt się zmieni.

– Przełamali się opłatkiem tuląc się mocno i Zosia zostawiła ślad szminki na policzku Wiktora, a potem poszła dzielić się opłatkiem z innymi.

– Nadeszła chwila, która stresowała Wiktora od początku dnia. Musiał podzielić się opłatkiem ze swoim bratem, któremu zdecydował się wybaczyć. Chociaż miał najszczersze intencje, jak sobie postanowił, chwila tak i tak była dla niego bardzo trudna i przyprawiała go o dreszcze i gęsią skórkę.
– Jarek…Ja…Chciałbym…Życzyć ci, żebyś…

– Jąkał się niepewnie.
– Żebyś po prostu był szczęśliwy, żeby otaczali cię dobrzy ludzie, zdrowie i…Nie wiem co jeszcze. Jest to dla mnie trudne.
– Dziękuję Wiktor. Rozumiem jak się teraz czujesz, jestem ci wdzięczny za to, że mogę tu z wami być, że mi wybaczyłeś, widzę jak bardzo się starasz i wiem, że jest to szczere. Obiecuję, że nigdy już nie zawiodę.

– Przytulili się mocno, poklepując raźno po plecach i po przełamaniu, Wiktor raźno poszedł dzielić się opłatkiem ze swoim tatą.
– Cześć tato. Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Nie jesteś zbyt znużony?
– Nie, wprost przeciwnie. Nigdy nie czułem się lepiej i nie byłem bardziej szczęśliwy, nawet wtedy, gdy skończyła się druga wojna światowa.

– Wiktor roześmiał się.
– To świetnie. W takim razie tobie to muszę życzyć zdrówka! Mnóstwo, mnóstwo zdrówka. Będzie ci potrzebne, żeby nas wszystkich przeżyć. Mówiliśmy ci z Jarkiem, że z tego wyjdziesz, a ty sądziłeś inaczej.
– Gdybyś nie poczuł się zagrożony moim odejściem, nigdy w życiu nie pogodziłbyś się z bratem. Ukartowałem to troszeczkę synu.
– No nie wiem czy było to ładne z twojej strony, ale wybaczam ci. Zasiadajmy więc do kolacji.

– Po skończonym obrzędzie dzielenia się opłatkiem przy stole na powrót zrobił się harmider. Każdy z kimś o czymś rozmawiał, zajadając i śmiejąc się w najlepsze. Mama solennie pilnowała kto i ile czego zjadał, co rusz rzucając różne komentarze, które bawiły wszystkich.
– Wiktosiu, dołóż sobie tej rybki, taka pyszna mi wyszła w tym roku. Zosieńka, ty taka blada, chudziunia, barszczyku zjedz więcej, bo witaminek ma dużo. Aneczko! No co to ma być! Dziobiesz jak wróbelek. Tylko pan Jareczek je jak przystoi, niczego sobie nie żałuje. Władziu, może jeszcze ciasta? A Polisia to by chętnie babcinego kompociku się jeszcze napiła ciooo?

– Po kolacji było wspólne śpiewanie kolęd i pastorałek
– No to co! Prezenty?

– Zapytała Anna radośnie.
– Taaak!

– Odkrzyknęli wszyscy.
Do pokoju wszedł Jarek, który nie wiedzieć kiedy ulotnił się, by przebrać się za świętego Mikołaja. Cała ta atrakcja była przygotowana ze względu na najmłodszą Banachównę, lecz nikt nie spodziewał się, że dziewczynka się przestraszy. Płacz szybko został jednak zażegnany, gdy święty Mikołaj o nieco zmienionym na tę potrzebę głosie wręczał jej kolorowe prezenty. Mama lekko trąciła pod stołem Wiktora.
– Bądź czujny Wiktosiu, bądź czujny!

– Syknęła obserwując Annę, która wraz z Zosią pomagała rozpakowywać prezenty małej Poli. Po chwili cała podłoga w salonie zasłana była kolorowymi wstążkami i papierem, mnóstwem nowych zabawek Poli. Jej zachwyt objawiał się piskiem o najwyższych możliwych decybelach. Kiedy nadszedł czas rozpakowywania prezentów przez Annę i w jej rękach pojawił się upominek od Wiktora, czujny mąż stanął obok. Maleńkie pudełeczko zostało w końcu wydobyte z papierów i wstążek i wszyscy usłyszeli zbyt głośny oddech Anny.
– Wiktor…Czy ty masz z tym coś wspólnego?
– Ja? Nie, no co ty…Przecież nie jestem w tym gronie jedynym mężczyzną..

– Cichy śmiech przeszedł po salonie.
– O matko…

– Jęknęła kiedy zobaczyła piękny pierścionek w środku maleńkiego pudełeczka, wyłożonego czerwonym atłasem.
– Podoba ci się?
– Jest…Jest piękny, ale…Ale…Przecież ja już jestem twoją żoną…
– Tylko w połowie pełnoprawną. Do prawdziwych oświadczyn z pierścionkiem nigdy jeszcze nie doszło, nie było całej magii towarzyszącej uroczystościom ślubnym…
– Jezu…Wiktor…
– Zaraz mi tu zemdlejesz. Ale za nim to…Aniu, wyjdziesz za mnie?
– Tak! Tak tak tak tak tak!

– Powiedziała cicho, lecz na tyle głośno, że wszyscy mogli to usłyszeć.
– Ekstra ekstra ekstra ekstra!

– Odpowiedział i przytulił ją mocno, pieczętując przyjęcie oświadczyn długim pocałunkiem, wśród dopingujących do tego okrzyków.
– W takim razie zaraz po świętach pędzimy rezerwować najbliższy termin i trzeba będzie zająć się przygotowaniem tego pięknego dnia.
– Aniu, twoja komórka dzwoni w kuchni.

– Odezwała się Zosia, a Anna szybko oderwała się od Wiktora i pobiegła, by odebrać i porozmawiać nie przeszkadzając rodzinie w radowaniu się podniosłymi chwilami. Spojrzała na ekran telefonu i dojrzała, że dzwoni doktor Woźnicka z interny, która tego dnia miała dyżur w szpitalu w leśnej górze.
– Halo? Halo? Agata? Czekaj…Czekaj, bardzo słabo cię słyszę! Praktycznie nic nie rozumiem, naprawdę bardzo słabo…Nie…Teraz tak samo cicho, nic to nie dało.

– Anna wcisnęła przycisk głośniej na swoim telefonie komórkowym.
– Słuchaj Agatko…Dalej nic…Nie wiem co się dzieje, może to coś z zasięgiem…Podgłosiłam swój telefon na maksa i dalej bardzo słabo, może Zosia, poczekaj…Zosiaaa! Zośkaaa! Możesz na chwilkę?

– Zosia przybiegła do kuchni z nową torebką na ramieniu.
– Co się dzieje Aniu?
– Nie wiem…Dzwoni doktor Agata ze szpitala w leśnej górze, prawie nic nie słyszę, a głośność dałam na maksa. Jeszcze tego by brakowało, żeby telefon się popsuł.
– Pokaż mi go.

– Dziewczyna wzięła do ręki komórkę i wybuchnęła tłumionym śmiechem.
– Trzymałaś telefon mikrofonem przy uchu.
– O Jezu…To naprawdę coś ze mną dzisiaj nie tak…To przez ten stres. Dziękuję ci. Halo? Agata?

– Zosia wyszła, a Anna zrelacjonowała koleżance swoją pomyłkę, a potem przez długą chwilę milczała i uśmiech znikał z jej twarzy.
– Ro…Rozumiem…Bardzo ci dziękuję, że…Że zadzwoniłaś…Tak…Tobie również…Mimo wszystko wesołych świąt.

– Rozłączyła się i wróciła do salonu, gdzie śmiechom i wygłupom nie było końca.
– Pan Stefan zmarł godzinę temu. Właśnie dzwoniła doktor Woźnicka z leśnej góry.

– Wypaliła sprawiając, że zaległa grobowa cisza. Jedynie Wiktor wstał z miejsca i przytulił ukochaną dając jej znać, że rozumie jej ból.

Categories
Na sygnale, fanfiction, część 2

Rozdział 20

– Tego dnia, w którym ludzie próbują udowodnić sobie miłość, życzliwość bardziej niż kiedykolwiek w ciągu całego roku Lidka nienawidziła z całego serca.
– Dwudziesty czwarty grudnia!

– Wysyczała, włączając telefon i z niesmakiem obserwując, jak kaskada wiadomości z powielonymi życzeniami zapełnia skrzynkę odbiorczą. Właściwie może ten dzień nie byłby taki zły, gdyby miała z kim dzielić radość, która powinna mu towarzyszyć? W ostatnich latach każde święta spędzała sama, ewentualnie z kolegami i koleżankami z pracy, podczas Wigilii dla pracowników. Nikt nigdy nie dopytywał jej, gdzie i z kim spędza święta, było jej to na rękę. Gdyby powiedziała, że sama, z pewnością posypałyby się zaproszenia, a przecież każde święta to czas, który powinno się spędzić tylko z rodziną. Nie chciała sprawiać nikomu kłopotu i zapełniać pustego, dodatkowego miejsca przy stole, wśród obcych ludzi. W tym roku nie było lepiej, a wręcz gorzej. Wszystko denerwowało ją jeszcze bardziej. Wyrzuty sumienia dręczyły ze zdwojoną siłą. Kiedy przeglądała otrzymane wiadomości usuwając je od razu, wśród nich zobaczyła wiadomość od Kuby i serce jak by odzyskało utracony rytm.
– Czy możesz pożyczyć mi ubijaczkę do jaj?

– Brzmiała treść smsa. Lidka zdębiała i czytała wiadomość jeszcze kilkanaście razy, za nim na dobre zaczęła się śmiać. Żadnych życzeń, ani pytań, co robi, gdzie jest, tylko poprosił ją o ubijaczkę do jajek zupełnie tak, jak by był to zwyczajny dzień w roku. Chociaż wydało jej się to dziwne, była mu za to wdzięczna. Może właśnie ta wdzięczność sprawiła, że postanowiła do niego zadzwonić. Nacisnęła zieloną słuchawkę i wyczekiwała, aż Kuba odbierze wsłuchując się w monotonny sygnał.
– Halo?
– Cześć.

– Odpowiedziała grzecznie, gdy odebrał. Miała wrażenie, że te dwa słowa, które padły z ich ust brzmią sztywno, jak by kompletnie się nie znali. Cisza trwająca już dziesięć sekund nie mogła się doczekać, aż któreś z nich ją przerwie.
– Dostałam twoją wiadomość…

– Urwała czekając na odpowiedź.
– Tak? No to świetnie…
– Ta rozmowa brzmi idiotycznie.

– Przeszło Lidce przez myśl.
– W związku z tą wiadomością zadzwoniłam. Mam ubijaczkę do jajek. To co, podrzucić ci?

– Skończmy z tą oficjalnością. Jestem jeszcze w piżamie, a czuję się, jak bym miał marynarkę, krawat i cały ten uroczysty komplet.
– Ty? W piżamie? O tej porze? Myślałam, że dziś pracujesz.
– Dzisiaj Wigilia, zapomniałaś? Poza tym, ustawiłem to wszystko tak, żeby chociaż w święta mieć czas tylko dla Kasi.
– Bardzo dobrze zrobiłeś.

– Uśmiechnęła się i znów zapadła cisza.
– No to co, podrzucić wam tę ubijaczkę?
– Będziemy wdzięczni.
– A czy to trochę nie zbyt późno, żeby brać się za wypieki?
– Trochę na pewno, ale kiedy nie ma rady, żeby zrobić to wcześniej, trzeba to zrobić właśnie dzisiaj.
– Mogłeś zadzwonić, pomogłabym…

– Urwała niepewna, czy powinna była to powiedzieć.
– Nie chciałem robić kłopotu. Zawsze z Kasią radziliśmy sobie sami z przygotowaniem świąt…
– W porządku. Jasna sprawa.

– Weszła mu w słowo.
– Poza tym…

– Ciągnął dalej niezrażony.
– Nie miałem pewności, czy to już odpowiedni moment, żeby ewentualnie to zrobić. Obiecałaś, że porozmawiamy i nie odezwałaś się.

– Lidka spuściła głowę w przepraszającym geście jak by miała nadzieję, że Jakub to zobaczy.
– Przepraszam. Stchórzyłam, przyznaję.
– To jeszcze dzisiaj masz okazję naprawić ten błąd, zważając na to, że to dzień, w którym ludzie sobie wszystko wybaczają.
– Nie byłabym tego taka pewna.

– Powiedziała w myślach.
– Ok, będę u was za kilkanaście minut i przywiozę ubijaczkę. Nie mów Kasi, chcę jej zrobić niespodziankę.
– Jasne. To do zobaczenia.

– Rozłączyli się i Lidkę ogarnęły wątpliwości, czy dobrze robi decydując się na odwiedziny w domu Jakuba. Tak bardzo za nim tęskniła. W tej chwili oddałaby wszystko, żeby znów móc się do niego przytulić, poczuć zapach jego perfum, bliskość ciała i dotyk jego miękkich warg. Wspomnienie jego pocałunków, których trochę zamienili kilka miesięcy wcześniej często wracało w jej snach. Zebrała się w sobie i poszła do łazienki przygotować się na spotkanie. Kiedy suszyła włosy usłyszała dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć i jej oczom ukazał się niewysoki mężczyzna trzymający wielki bukiet kwiatów.
– Dzień dobry, pani Lidia Chowaniec??
– Tak, to ja.
– W takim razie te kwiaty są dla pani. Proszę bardzo. Tu jest jeszcze bilecik.
– Dziękuję, gdzie podpisać?
– O tutaj.

– Mężczyzna wskazał długopisem miejsce na podpis i podał jej długopis.

– Kiedy zamknęła za nim drzwi, wstawiła kwiaty do wazonu i przeczytała bilecik.
– Wesołych świąt księżniczko. Pomyślałem sobie, że niefajnie jest dzielić się opłatkiem z odbiciem w lustrze. Będę o dziewiętnastej..
– Złość, która nagle w niej wezbrała już po chwili wylała się strumieniami łez z oczu. Lidka chwyciła bukiet kwiatów i cisnęła nim do kosza na śmieci, choć kwiaty nie były winne tego, że miała na pieńku z alfonsem jednego z największych warszawskich burdeli. Poczuła, jak tama strachu, którą skutecznie odgradzała się od jakiegoś czasu, kruszeje z minuty na minutę coraz mocniej. Podjęła decyzję. Nie da rady sama wypić tego piwa, którego naważyła. Musi powiedzieć o wszystkim Jakubowi, a potem policji. Pobiegła do sypialni i spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, kotkę ze sporą wyprawką do transportera i była gotowa do drogi. Nie miała w prawdzie pewności, czy Kuba pozwoli jej zanocować w swoim domu po tych wszystkich rewelacjach, które zdecydowała się mu powiedzieć, ale jeżeli nie, to znów będzie zmuszona wyjechać do Białego stoku. Kilkanaście minut później taksówka zatrzymała się pod domem Warnera. Lidka nieśmiało nacisnęła dzwonek i czuła, jak trzęsą jej się nogi w oczekiwaniu, aż drzwi się otworzą.
– Lidka…

– Powiedział Kuba otwierając usta i oczy w bezbrzeżnym zdziwieniu obserwując ekwipunek, z którym stała przed drzwiami.
– Przepraszam cię…Przepraszam, ja…Czy mogę się u was zatrzymać? Jeżeli nie to…Zrozumiem, muszę tylko sprawdzić pociągi do Białego stoku, bo…
– Zaraz, zaraz, chwileczkę, Lidka. Spokojnie. Nic nie rozumiem.

– Patrzył na nią, jak by była przybyszem z innej planety i zastanawiał się, co zmieniło się od ich niedawnej rozmowy telefonicznej, podczas której nie wydawała się być tak przestraszona jak teraz.
– Kuba…Wszystko ci wyjaśnię, tylko obiecaj mi…Obiecaj, że cokolwiek ci powiem…Że mnie nie wyrzucisz…Jeśli ty mi nie pomożesz to…
– Ciociaaaa! Ojeeejkuuu! Ale niespodziankaaaa!

– Lidka z całej siły starała się powściągnąć emocje i przywołała szczery uśmiech na widok Kasi.
– Cześć kochanie. Cieszę się, że niespodzianka ci się podoba.
– Ciocia zostaje u nas na noc.

– Stwierdził stanowczo i posłał córce uśmiech.
– Na prawdę? Chóraaaa!

– Wykrzyczała piskliwie i rzuciła się ze szczęścia Jakubowi na szyję.
– Jesteś kochany tatuśku! Czyli szarlotkę i torcik bezowy będziemy robić we troje?
– Jasne. Chętnie pomogę.

– Odparła tym razem Lidka.
– W takim razie prędko musimy się zabierać do roboty, bo do wieczora już nie daleko, a przecież po kolacji będą jeszcze prezenty…

– Urwała nagle, spoglądając ze smutkiem na Lidkę.
– Ciociu, ale ja…Ja nie mam prezentu dla ciebie…Gdybym wiedziała, że przyjdziesz…

– Lidka z przykrością uświadomiła sobie, że ona też nie ma prezentu dla małej.
– Nie martw się kochanie. Nic się nie stało. Podarujesz mi coś kiedy indziej. Ja też niestety nie zdążyłam kupić nic dla ciebie.
– Nic nie szkodzi! Ty jesteś moim największym prezentem! Oooo! Przywiozłaś Zulę?
– Już się bałam, że jej nie zauważysz. Nie mogła się doczekać spotkania z tobą. To co, wypuszczamy ją z klatki? Bardzo nie lubi w niej długo siedzieć.
– Taaak! Mogę się z nią pobawić u siebie w pokoju?
– Możesz. My z ciocią w tym czasie napijemy się kawy i porozmawiamy i bardzo cię proszę, nie podsłuchuj i nie przeszkadzaj, dopóki cię nie zawołam, zgoda?
– Zgoda.

– Dziewczynka wzięła kotkę na ręce i po chwili zniknęła na piętrze. Kuba zaprosił Lidkę do przestronnej kuchni, gdzie prace do wigilijnej wieczerzy trwały w najlepsze.
– To co, pomożesz mi?
– Pewnie. Dziękuje ci, że…
– Nie ma o czym mówić. Mów w końcu co się dzieje. Czekam na to od tylu miesięcy, że kilka minut dłużej już chyba nie wytrzymam.
– Kuba, powiem ci. Wiem, że po tym wszystkim nie będziesz chciał mnie znać.
– Przestań gadać głupoty!
– Za nim zaczęłam pracę w karetce, pracowałam jako prostytutka.

– Powiedziała spokojnie.
– Co takiego?

– Zapytał poważniejąc.
– Nie przesłyszałeś się. Moja mama bardzo chorowała, miała nowotwór z przerzutami. Musiałam nas jakoś utrzymać, leki, leczenie, życie, wszystko kosztowało, a żyć jakoś trzeba było. Z jej renty, którą otrzymywała było to awykonalne.
– Przepraszam, że zapytam, może nie powinienem, jestem daleki od oceny, może tylko bardzo zaszokowany. Dlaczego akurat taki sposób pracy?
– Nazywajmy rzeczy po imieniu. Dlaczego prostytucja? Nie wiem…Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć na to pytanie. Wkręciła mnie w to koleżanka, a ja byłam tak zdesperowana, potrzebowałyśmy pieniędzy, ja i mama…Problemy zaczęły się wtedy, kiedy okazało się, że pieniądze za seks z klientami nie trafiają bezpośrednio do nas, tylko do alfonsa, szefa całego tego interesu. Mówił nam, że pieniądze idą na nasze utrzymanie, kosmetyki. To jest najbardziej podły człowiek jakiego poznałam w życiu. Korzystał z usług każdej z nas kiedy chciał, ile chciał. Był specjalistą od najbardziej wyszukanych perwersji seksualnych, o których pisze się tylko w książkach.
– A wtedy jak się domyślam, nie mogłaś się już wycofać?
– Próbowałam, ale on zawsze był o krok do przodu. Kamerował każdy seks ze swoim udziałem, robił paskudne zdjęcia.

– Jakub wypuścił powietrze ze świstem. Czuł, jak kaskada niespodziewanych informacji zaczyna go przygniatać.
– Czy ona…Twoja matka to wiedziała?

– Pytał nerwowo chodząc po kuchni.
– Nie. Wiedziałam, że ta wiedza mogłaby tylko pogorszyć jej stan, zresztą…W konsekwencji końcowej i tak nie udało mi się jej uratować i niełatwo było mi się wykupić z burdelu. Kiedy w końcu mi się to udało i byłam pewna, że uda mi się zakopać te wspomnienia raz na zawsze…On wrócił. Na dyżurze z Wiktorem mieliśmy wezwanie do burdelu…

– Kontynuowała swoją historię, a strumienie łez niekontrolowanie zaczęły płynąć jej z oczu.
– Pamiętasz, kiedy byliśmy w Zalesicach? Mówiłam ci, że ktoś nas śledzi…Nie wierzyłeś mi…Czułam niepokój, jednego razu widziałam go. Myślałam, że to przywidzenie…Kiedy po powrocie z Zalesic wracałam do swojego domu i spotkałam go.!
– Czego od ciebie chciał?

– Pytał z pozorowanym spokojem.
– Żebym wykradała dla niego morfinę w zamian, za to, że filmiki i zdjęcia z moim udziałem nie przedostaną się do sieci i moich znajomych. Ja nie chciałam…Nie chciałam tego robić, to dlatego…Dlatego uciekłam do Białego stoku na trzy miesiące! Rozumiesz? Chciałam chronić siebie, ciebie i Kasię, stację! Nas wszystkich! Myślałam, że…Że po tak długim czasie zapomni…Ale nie zapomniał. Kiedy wróciłam znowu się spotkaliśmy. Wtedy myślałam, że już nie wyjdę z tego cało, strzelał do mnie na…Nnnna Ulicy…Potem porwał i zawiózł do…Do swojej dziu…Dziu…pli…Zgwałcił mnie i zmusił, żebym mu zrobiła…Żebym…Pokazywał mi zdjęcia Kasi, groził, że on ją…Że jej coś zro…Zrobi…
– Nie nie nie…Nie, Lidka, to jest żart…Powiedz, że to jest żart! Nie zrobiłaś tego! Powiedz, że poszłaś na policję, Lidka!
– Zro…Zro…Zrrobbbi…łłłammm…Ja…ja tak stra…Straasznie…Cię…Prze…Przee…Przepraa…szammm!

– Lidka płakała tak mocno, że brakowało jej tchu. Nie była w stanie skupić się na słowach Jakuba, słyszała go jak za mgłą, potrząsał nią, coś do niej mówił, ale nie dała rady zrozumieć co. Kuba wmusił w nią dwie tabletki na uspokojenie i dopilnował, by popiła solidną porcją wody. Kiedy się uspokoiła, a oczy nie potrafiły już produkować łez, on podszedł do jednej z szafek i wlał sobie całą szklankę whisky, a potem wypił ją duszkiem.
– Przyznam szczerze, że w całym moim życiu chyba w większym szoku nie byłem. Nie wiem, do prawdy nie wiem co mam ci powiedzieć, w głowie mi się to wszystko nie mieści!
– Zawiodłam cię. Wiem o tym, przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Jeśli jednak nie będziesz chciał mnie znać…
– W głowie mi się nie mieści, że wytrzymałaś z tym aż tak długo! Że nie przyszłaś, że nie powiedziałaś mi tego zaraz po waszym spotkaniu, Lidka! Ja cię kocham! Powiedziałem ci to! Myślałem, że mi ufasz…A przynajmniej, że wtedy ufałaś!

– Krzyczał spoglądając jej głęboko w oczy. Jednak silne leki, które jej zaaplikował sprawiały, że nie robiło to na niej większego wrażenia.
– Ja też cię kocham. Teraz wiem to na pewno. Chciałam was chronić. Nie wiem co mam robić. Niedługo brak tylu leków, które zabrałam wyjdzie na jaw…Będę się musiała przyznać…Artur zgłosi to na policję…Pójdę siedzieć…Odbiorą mi prawo do wykonywania zawodu…Proszę…Pomóż mi…

– Jakub miał wrażenie, że jego świat, dusza i serce rozpadają się na maleńkie kawałeczki. Żałował, że akurat dzisiaj Lidka zebrała się na odwagę, by mu to wszystko wyznać, bo nie miał pomysłu jak ukryć swoje emocje przed ośmioletnią córką przez cały dzień i przy wigilijnej wieczerzy, ale cieszył się, że teraz ma ogląd na całość sytuacji. Czuł, że nie może jej zostawić z tym wszystkim samej. Już raz niemal odebrała sobie życie przez to, że nie otrzymała odpowiedniego wsparcia. Gdyby stało się tak po raz drugi, nigdy by sobie tego nie wybaczył, bo kochał Lidkę z całego serca.
– Jak widzisz…Nie jestem takim draniem, za jakiego mnie miałaś. Nie wszyscy są tacy jak on.

– Powiedział spokojnie odkładając pustą szklankę do zmywarki.
– Obiecaj, że już nigdy więcej tego nie zrobisz, słyszysz? Obiecaj mi to!
– Przysięgam. Nigdy więcej nie wykradnę dla niego leków. Dzisiaj przysłał mi kwiaty z bilecikiem. Napisał w nim, że odwiedzi mnie o dziewiętnastej. Przestraszyłam się…Tego człowieka boję się jak nikogo na świecie i…Uciekłam.
– Mówisz mi o tym dopiero teraz? W takim razie zaraz jedziemy z tym na policję, nie ma co czekać. Drugiej szansy, żeby go zgarnęli nie będzie.

EltenLink