Categories
Moje fanfiction

Rozdział 16

Wiktor i Anna zjawili się w domu, najszybciej jak to było możliwe. Anna mogła sobie tylko wyobrażać, co teraz dzieje się w głowie Wiktora Banacha, który od kilku tygodni zachodził w głowę, co dzieje się z jego córką. Wciąż roztrząsał i rozpamiętywał ich kłótnię, zastanawiając się, co powiedział nie tak, co mógł powiedzieć, by temu zapobiedz.
-Zosiu? Zośka! Jesteśmy! Zosia, gdzie jesteś! Halo!

-Wrzeszczał od progu.
-Poczekaj. Uspokój się, Wiktor. Spokojnie, tylko spokojnie!

-Rzekła Anna kładąc mu rękę na ramieniu.
-Tato? Tato! Tato!

-Usłyszęli oboje z głębi domu, a po chwili ujrzeli szczupłą postać Zosi z rozwichrzonymi włosami, rozmazanym makijażem i w wygniecionym ubraniu. Wiktor rzucił się w jej stronę, jak sęp na zwierzynę i natychmiast porwał ją w ramiona przytulając do siebie tak mocno, że niemal straciła dech.
-Posłuchaj, gdzieś ty była co? Co ty sobie wyobrażasz. Myślisz, że skończyłaś osiemnaście lat i możesz sobie tak zniknąć, na ile ci się podoba? Wracać kiedy ci się podoba?
-Wiktor!

-Krzyknęła ostro Ania, chcąc pochamować potok żalu, który wylewał się powoli falą z duszy Wiktora.
-Uważasz, że ta kłótnia była tego warta? Żeby się spakować i wyjść? Nie dawać znaku życia przez kilka tygodni? Co się z tobą stało Zośka! Co się stało z moją inteligentną córką, z którą zawsze potrafiliśmy dojść do porozumienia.
-Wiktor do cholery, przestań!

-Krzyknęła Anna na tyle głośno, że niemal podskoczył i spojrzał na nią roziskrzonym złością wzrokiem. Zosia zanosiła się płaczem, nie mając siły ani się obronić, ani skapitulować, jednak nieopuściła ramion ojca.
-Zosiu, idź skorzystać z łazienki. Weź prysznic, przebierz się, a my będziemy czekać w kuchni. Zrobimy coś do jedzenia.

-Zosia jak w transie, wysupłała się z objęć Wiktora, kiwając posłusznie głową i poczłapała do łazienki, a Anna i Wiktor podreptali do kuchni.
-Co ty wyprawiasz! Zwariowałeś? Nie widzisz jaka jest przerażona? Chcesz ją jeszcze bardziej wystraszyć? Spłoszyć? Rozumiem, że się o nią martwiłeś i za nią tęskniłeś. Ale na miłość boską! Opanój się, bo doprowadzisz do tego, że ona nic nam nie powie, wyjdzie i nie wróci.
-Przestań, nawet tak nie mów.
-Nie! To ty przestań i chociaż raz mnie posłuchaj. To jest twoja córka. Ma prawo popełniać błędy, a rolą kochającego ojca jest wybaczanie ich, wyciągnięcie pomocnej dłoni, żeby więcej się nie powtórzyły.

-Wiktor podszedł do kuchennego zlewu, ochlapując sobie twarz zimną wodą.
-Masz rację. Powinienem ją przeprosić. Ewidentnie chce z nami … Z tobą … Ze mną … O czymś porozmawiać, czegoś się boi.

-Po tych słowach Zosia weszła do kuchni, ubrana w świeżą piżamę, z włosami mokrymi jeszcze od wody.

-Wiktor podszedł do niej powoli i ostrożnie ją przytulił.
-Przepraszam słoneczko. Trochę mnie poniosło, ale ja tak bardzo, bardzo za tobą tęskniłem … Tak bardzo mocno się o ciebie martwiłem, że coś ci się stało.

-Zosia rozpłakała się na nowo, przytulając się do Wiktora, który ucałował oba jej policzki.
-Przepraszam was. Przepraszam was z całego serca. Szczególnie ciebie tato. Miałeś rację co do Marcela.
-Nie rozumiem. Jak to rację. Zośka! O co chodzi. Czy on coś ci zrobił?

-Zapytał Wiktor, napinając się momentalnie jak struna, a w jego wzroku pojawiły się nuty obawy i niepokoju.
-Tato, ja … Ja nie wiem jak mam … Jak mam wam o tym powiedzieć. Na początku chciałam porozmawiać tylko z Anią, ale … Z tobą, prędzej czy później … Też będę musiała.
-Do rzeczy Zośka, do rzeczy. Posłuchaj, jeżeli on coś ci zrobił, to ja mu coś zrobię!
-Wiktor, tylko spokojnie, proszę cię.

-Oponowała Ania, starając się czuwać nad sytuacją.
-Zosiu, może chcesz coś na uspokojenie? Jesteś roztrzęsiona, nie wyglądasz najlepiej.
-Dziękuję Aniu. Muszę to jakoś przezwyciężyć. Muszę z wami o tym porozmawiać. Nie wiem co robić … Boże! Stało się coś strasznego! Ja tego nie chciałam … Ja nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, że on jest do tego zdolny.
-Zdolny? Do czego? Coś ci zrobił? Zgwałcił cię? Uderzył? Mów do cholery Zośka!
-Wiktor, poraz ostatni cię upominam!
-Zosia pominęła ich słowa. Zwróciła twarz ku nim i zaczęła powoli mówić.
-Kilka dni wcześniej, zanim pokłóciliśmy się o Marcela, ja … Zrobiłam test ciążowy. Spuźniał mi się okres i podejrzewałam, że jestem w ciąży z Marcelem.
-Co do jasnej cholery?

-Wrzasnął Wiktor, aż podskoczyły obie z Anią.
-Tato. Przestań, proszę. Nie ułatwiasz. Tak. Test był pozytywny. Chciałam ci to powiedzieć tego dnia, kiedy się pokłóciliśmy. Ale nie dałam rady. Zrozumiałam, że gdybym ci powiedziała to by tylko pogorszyło sprawę. Byłeś do niego taki uprzedzony. Gdybyś wtedy się dowiedział … Zabiłbyś nas oboje, a w najlepszym razie zamknął mnie w domu, pod kluczem.
-Oo! Miło jest się dowiedzieć, bo osiemnastu latach, że jest się wyrodnym ojcem!
-To ty to powiedziałeś, nie ja!
-Przestań pieprzyć Zośka. Naprawdę sądzisz, że byłbym do tego zdolny? Zamknąć cię przed światem na cztery spusty, bo jesteś w ciąży? Że zakazałbym się wam spotykać?
-Tato, proszę, to już nie ma znaczenia.
-Jak to nie ma. Dla mnie ma. No odpowiedz!
-Nie, tato! Tego dziecka już nie ma.

-Wiktor z Anną pobledli w jednym momencie.
-Jak to nie ma?

-Wykrztusiła Anna, gdyż Wiktor, o dziwo poraz pierwszy nie był w stanie nic powiedzieć.
-Poroniłaś?

-Kontynuowała Anna.
-Nie. Tego dnia, kiedy spakowałam walizki i wyszłam z domu, poszłam prosto do Marcela. Byłam tak załamana, zdruzgotana tym wszystkim. Nie pojmowałam, dlaczego jesteś do niego taki uprzedzony. Teraz już wiem.
-Zośka, co się stało z waszym dzieckiem?

-Zapytał Wiktor, odzyskując rezon.
-Tego dnia powiedziałam mu o tym, że się pokłóciliśmy i o tym, że jestem w ciąży. A on … Ucieszył się. Powiedział, że to wspaniale, że mogę z nim zamieszkać. Że stworzymy szczęśliwą rodzinę. Ja, on i nasze dziecko. I faktycznie. Tworzyliśmy. Przez prawie tydzień. Tylko … Ja … Nie miałam pojęcia, że … Ten sukinsyn … Podawał mi … On robił wszystko, żebym poroniła … Jego ojciec pracuje w aptece. Na kwiatowej. Mówił, że podaje mi witaminy, a … Potem okazało się … że … Podał mi tabletkę wczesnoporonną.

-Wiktor trzasnął pięśćmi w stół, aż zadrżały na nim naczynia.
-Kilka dni temu źle się poczułam. Bardzo krwawiłam. Zrozumiałam, że coś się dzieje z dzieckiem. Pojechałam do szpitala na Banacha. Bo bardzo nie chciałam się z tobą spotkać, chciałam odpocząć, odetchnąć … Tato, przepraszam.
-No już, już słoneczko, opowiedz do końca. Zabiję sukinsyna!
-Tato. W szpitalu zrobili mi badania. Okazało się, że mam we krwi efedrynę i psełdoefedrynę.
-Zaraz zaraz. Spokojnie, powoli Zosiu. Wzięłaś leki obkurczające macicę?
-Nie, tato. No co ty, oszalałeś? Ja chciałam tego dziecka. Bardzo go chciałam. Kocham go … Kochałam … Tato … To on. To on musiał podać mi te leki. Przez niego poroniłam. Dzisiaj wróciłam do domu. Zastałam go w łóżku, z jakąś cizią! Rozumiesz to? Byli naćpani! A ja … A ja … Nie mogłam w to wszystko uwierzyć … Chciałam, żeby powiedział mi to prosto w oczy, że od początku chciał zabić nasze dziecko. A on, zrobił to bez mrógnięcia okiem. Rozumiesz to? Powiedział, że już dawno mu się znudziłam, bo jestem zbyt sztywna, nie umiem wyluzować, nie chcę brać dragów. A on, nie chce za młodu pakować się w bahora! Dobrze wiedział, że gdyby zaproponował mi dobrowolne wzięcie tych leków to bym się nie zgodziła. Powiedział, że chciał mieć pewność, że bahor spłynął w kiblu. Tak powiedział.

-Szlochała Zosia coraz bardziej rozpaczliwym głosem, ledwo cedząc słowa.
-Tato. Ja nie dałam rady zabrać od niego tych wszystkich moich rzeczy. Już nigdy nie dam rady spojrzeć mu w twarz. Co mam robić! Proszę, pomóżcie mi!

-Wiktor i Anna byli tak wstrząśnięci, że przez długą chwilę milczeli nie wiedząc co zrobić. Po chwili Wiktor posadził sobie rozszlochaną Zosię na kolanach i przytulił mocno do siebie, choć czuł, że jego serce cierpi równie mocno, jak serce jedynaczki, o ile nie bardziej. Wiedział, że nie będzie w stanie tak zostawić tej sprawy i że jest w stanie posunąć się nawet, do przemocy wobec byłej miłości córki. To była jedyna rzecz, do której w tym momencie był zdolny.
-Zosiu. Kochanie, tak bardzo mi przykro. Tak bardzo … Nie jestem w stanie nawet tego opisać. Ten gnojek zapłaci za to, co ci zrobił. Zgłosimy to na policję i założymy mu sprawę w sądzie. To nie może się tak skończyć, nie może! Nie wiem jak powstrzymam się, żeby tam nie pojechać i nie zrobić sobie z niego żywej tarczy.
-Tato, nie dam rady. Nie dam rady opowiadać o tym komukolwiek. Policji, w sądzie. Nie dam rady przechodzić przez to wszystko jeszcze raz.
-Dasz radę. Słyszysz? Dasz radę! Jesteś silna. Banachowie nigdy się nie poddają! Zawsze walczą o swoje dobre imię. Zosiu, posłuchaj. Wtedy, w górach … Gdy wiedzieliśmy już z mamą, że … Że ona nie wróci …
-Podjął Wiktor, a w jego oczach pojawiały się powoli łzy.
-Ela poprosiła mnie … Twoja mama … Poprosiła, bym chronił cię zawsze i wszędzie. Mam teraz poczucie, że właśnie ją zawiodłem. Mogłem za tobą pobiedz, zatrzymać cię. Może skończyło by się to inaczej. Zosiu, córeczko! Przepraszam. Ale wiedz, że gdybyś mi wtedy powiedziała, że … Jesteś w ciąży, ja … Pomógłbym ci ja … Dobrze, zgoda. Może z początku, nie byłbym szczęśliwy … Byłbym wściekły … Ale przecież wiesz, że …
-Wiem tato. Masz rację. Przepraszam. Nie obwiniaj się. To ja, to przeze mnie, to moja wina.
-Dość! Dość tego, kochani.
-Wtrąciła milcząca wciąż Ania.
-Zosiu. Idź teraz na górę. Prześpij się, odpocznij. Zaraz zrobię ci herbaty, podam leki nasenne i uspokajające. A jutro, pojedziemy do szpitala, nasza dobra koleżanka … Moja i Wiktora, zbada cię ginekologicznie.
-Nie, Aniu, ja … Prosze, nie mogę! Nie chcę, jeszcze nie … Nie teraz … Może kiedyś, ja …
-Ania ma rację. Trzeba sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. A potem pojedziemy na policję. Będziemy cały czas przy tobie, rozumiesz? Cały czas!
-Dajmy Zosi się z tym przespać. Zdecydujemy jutro. Chodź, kochanie. Zaprowadzę cię do pokoju. A ty, Wiktor, idź pod prysznic, odpręż się. Potem porozmawiamy.

EltenLink