Listopad chylił się ku końcowi, co objawiało się dość silnymi przymrozkami o poranku i sporadycznymi opadami śniegu z deszczem w dzień. Anna, Piotrek i Martyna, wracali właśnie do bazy gawędząc w najlepsze.
-Jeżeli ta pogoda będzie się utrzymywać, albo pogarszać, to znowu będzie to samo co rok temu. Będę musiał wstawać conajmniej dwie godziny wcześniej, żeby rozgrzać i rozruszać te nasze stare poczciwe karetki.
-No, powiem ci Piotrek, że chyba są marne szansę na dwudziestostopniową pogodę przy początku grudnia.
-Pani to wie jak mnie pocieszyć, pani doktor
-Prawda? Ale niee martw się. Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Góra ostatnio coś wspominał, że stara się o dofinansowanie z miasta na dwa nowe ambulanse.
-Tylko dwa? Potrzebujemy ich znacznie więcej.
-No wiesz. Jak to mawiają, z pustego i salomon nienaleje. Jeśli uda się zdobyć chociaż dwie nowe karetki, to i tak będzie sukces.
-Eetam sukces. Trwonią tą kasę w tym naszym mieście na pierdoły. Bezmózgowce jedne. Mc donaldy to chyba mamy ze dwa, dyskotek od zatrzęsienia, a my niedługo pacjentów będziemy taczkami wozić, albo cholera wie czym.
-O! Widzisz Piotrek. Święte słowa, może powinieneś sobie to gdzieś napisać i publicznie z tym wystąpić.
-A żeby pani wiedziała, że się nad tym zastanowie. Martynka, a ty co tak milczysz?
-Słucham cię poprostu i nie mam śmiałości się odezwać.
-Ha ha ha. Nieładnie tak się ze mnie nabijać, lepiej nam tu powiedz, jak się czujesz.
-No właśnie, właśnie, Martynka? Nie zdążyłam ci jeszcze pogratulować kochana.
-Dzięki. Czuję się całkiem dobrze. Byłam już na swoim pierwszym usg, jestem w piętnastym tygodniu ciąży. Wiem, że to może nierozważne z mojej strony, że dopiero teraz pomyślałam, że brak okresu to ciąża, kiedy to już prawie połowa. Nie wymiotowałam tak często jak wymiotują kobiety, pracowałam dużo, ale na szczęście odrzywiałam się dobrze. Czuję się na prawdę dobrze.
– Nie masz sobie czego wyrzucać Martyna, czasem tak się po prostu zdarza.
– Może i tak. Staram się bardzo pielęgnować moje ciało w tym stanie i dużo czasu spędzam w łazience.
– Dokładnie. Żeby pani doktor wiedziała, u nas w domu co rano kolejka jest do łazienki, jak by mieszkało tam conajmniej troje ludzi, a to jedna Mar?tynka wyjść stamtąd nie może.
-Świnia, kompletny baran i kretyn.
-O, sama pani widzi. To wszystko te hormony
-Dobra dobra, spokuj mi tu. Ale tak poważnie, Martyna nie wyglądasz najlepiej. Może powinnaś wziąć kilka dni wolnego co?
-Dzięki Ania, nie trzeba. Mój ginekolog powiedział, że dzidziuś rozwija się prawidłowo i nie ma potrzeby, żebym leżała w domu. Biorę żelazo i wszystkie inne witaminy. Będzie dobrze.
-Tak? No mam nadzieję. Ale gdyby coś, to natychmiast bierzesz wolne i odpoczywasz, jasne?
-Jak słońce!
-26 S, jesteście wolni, prawda?
-Anna z rozleniwieniem wzięła do ręki krótkofalówkę i odpowiedziała.
-Tak, właśnie zjeżdżamy do bazy, coś się stało?
-Wypadek na Rumiankowej 14. Kobieta w zaawansowanej ciąży poślizgnęła się i upadła na brzuch.
-O cholera! Przyjęłam, jedziemy. Piotrek, weź trochę przygazuj.
-Tak jest pani doktor. Wygląda na to, że w złą godzinę rozmawialiśmy o ciąży, co?
-Ty mi tu nie mędrkuj, bo jakieś kolejne nieszczęście będzie. Rozkraczymy się po drodze i dopiero będziemyy mieli problem.
-Jechali na tyle szybko, na ile pozwalał im obecny stan pogodowy. Stare wycieraczki, które już dawno powinny być wymienione nienadążały zbierać wody, a wierzchnia ulic stawała się już nieco oblodzona, na skótek stopniowego spadku temperatury. Kiedy dojechali, rozbiegli się w poszukiwaniu odpowiedniego adresu, wśród domków jednorodzinnych. Nie zajęło im to zbyt długo, gdyż poszukiwany adres pierwsza znalazła Ania i zawołała do siebie pozostałą dwujkę. Zastukała do drzwi kilkukrotnie, lecz nikt nie odpowiadał. Piotrek postanowił obiedz wokół dom i zaglądając do wszystkich okien nagle krzyknął.
-Tu ktoś chyba leży! Musimy jakoś wejść do domu. Drzwi są otwarte?
-Martyna szarpnęła za klamkę i drzwi odziwo ustąpiły.
-Tak! Choć tu Piotrek!
-Lecę!
-Anna wbiegła zdecydowanie do domu, a za nią Piotrek z Martyną.
-Halo! Pogotowie ratunkowe, jest tu kto? Ktoś nas wzywał.
-Nie musieli czekać długo na odpowiedź, gdyż z odległej części domu dobiegły ich głośne jęki, które dawały jasno do zrozumienia, że kobieta, do której było wezwanie naprawdę potrzebuje pomocy. Przebiegli długi korytaż i dostrzegli ją siedzącą pod ścianą nieopodal schodów. Anna rzuciła okiem na całokształt sytuacji i już wiedziała, że to wezwanie nie będzie należało do prostych i takich, po których potrafi spokojnie zasnąć. Kilka stopni wyżej leżało przewrócone wiadro, z którego zdążyła już się wylać cała woda. Nie opodal leżała ścierka i Anna skinęła na Piotrka wskazując palcem pobojowisko.
-Co! Ja mam podłogę myć?
-Nie myć, zetrzyj to, bo za chwile może być tu więcej poległych.
-Się robi.
-Martyna, podłącz monitor, zbierz parametry. Halo, słyszy mnie pani? Jak się pani nazywa?
-Izabela Marzec.
-Anna Raiter, pogotowie ratunkowe, coś panią boli?
-Kobieta nie reagowała. Siedziała pod ścianą trzymając się za brzuch, histerycznie płacząc i pojękując. Anna obserwowała ją chwilę w napięciu i nagle zoriętowała się, że przeczucia ją nie myliły. Coś było naprawdę nie tak. Twarz kobiety była cała posiniaczona. Sińce Wyglądały na świerze, bądź blakły pod nieudolnie nałożoną warstwą pudru.
-To napewno nie stało się podczas upadku ze schodów.
-Myślała gorączkowo.
-Pani doktor! Krew!
-Wyrwał ją z zamyślenia Piotrek!
-Krew?
-Na schodach!
-Anna otrząsnęła się i przystąpiła do próby kontynuacji rozmowy z poszkodowaną.
-Proszę mi powiedzieć, jak to się stało? Upadła pani na brzuch, tak?
-Tak! Niech pani ratuje dziecko. Boli.
-W porządku, proszę się uspokoić i przestać płakać. Muszę sprawdzić, czy podczas upadku nie uszkodziła sobie pani niczego więcej. Proszę wodzić za moim palcem.
-Poślizgnęłam się przy zmywaniu podłogi na schodach i wylądowałam tutaj. Chciałam obrócić się na plecy, żeby dziecku … Dziecku nic się … Ale nie dałam rady. Brzuch, ta krew … Na schodach. Jak szłam po telefon, żeby wezwać … Aaaauuuu! … Karetkę. Bardzo boli.
-W porządku, rozumiem. Wygląda na to, że głowa i kręgosłup w porządku. Muszę panią rozebrać od pasa w dół, żeby spróbować ocenić stan dziecka. Który to tydzień?
-Trzydziesty … Czwarty. Ja nie mogę do szpitala … Troje dzieci … W szkole i … Przedszkolu, ja …
-Ciśnienie 160 na 100, cukier w normie.
-Wysokie. Proszę spróbować się uspokoić dobrze? Leczy się pani na coś?
-Nie, dzieci … Muszę odebrać dzieci.
-Martynka, pomóż mi rozebrać panią. Piotrek, do karetki po nosze.
-Kiedy Anna starała się ocenić stan dziecka, zwróciła uwagę na inne ślady razów na ciele Izabeli. Liczne wyblakłe zasinienia, ślady po oparzeniach. W jednej chwili zrozumiała, że kobiecie w tym domu dzieje się krzywda, z którą ta nie umie sobie radzić, ani się bronić. Jakże dobrze to znała z własnego doświadczenia. Kiedyś była tak samo przerażona i wolałaby się zapaść pod ziemię, niż opowiedzieć komuś o dramacie, który rozgrywał się w czterech ścianach domu jej, i Stanisława Potockiego. Lecz od kiedy zrozumiała, że z przemocą należy walczyć, a nie pozwalać, by była nieodłączną częścią życia we śnie i na jawie, przy każdym wezwaniu do podobnych przypadku, do głosu dochodziły silne emocje, nad którymi nie umiała panować. Zwłaszcza wtedy, gdy ofiary nie dopuszczały do siebie możliwości pomocy sobie samym.
-Cholera! Tętno dziecka jest słabe, mamy krwawienie z dróg rodnych. Podejrzewam, że łożysko zaczęło się odklejać. Natychmiast zabieramy panią do szpitala. Trzeba będzie wykonać cesarskie cięcie.
-Przecież to … To za wcześnie. Dziecko jest.
-Nie mamy czasu! Inaczej dziecko umrze.
-Ale … Dzieci. Mąż nie … nie
-Czy dzieje się pani krzywda? Pani i pani dzieciom w tym domu? Mąż was bije?
-Nie, proszę. Nie mogę jechać. Dzieci.
-Musi pani. Proszę zawiadomić męża, żeby je odebrał.
-Ale on … aaa! … Aaaaaaaaaa!
-Zajmiemy się tym potem. Piotrek, szybciej z tymi noszami, naprawdę nie ma czasu.
-W kilka chwil potem, Anna i Martyna pomogły zabrać pacjentce najpotrzebniejsze rzeczy, międzyinnymi telefon komórkowy, dziękiktóremu można było skontaktować się z mężem kobiety. Anna czuła, że to on jest sprawcą wszystkich siniaków, dlategoteż na myśl o rozmowie z nim, przeszywał ją lodowaty dreszcz. Nie mogła tego stwierdzić napewno i postanowiła, że dopóki nie zdobędzie dowodów, nie będzie działała pochopnie. Piotrek jechał na pełnym gazie. Temperatura dawno przekroczyła już minus, lecz starał się nie myśleć o tym, co może się stać w każdej chwili ze starą rozgruchotaną karetką. Anna i Martyna nieustannie czuwały przy pacjentce. W końcu Ania rzekła.
-Proszę pani. Widziałam całe mnóstwo blizn i siniaków na pani ciele. Chce pani ze mną o tym porozmawiać? Jeżeli dzieje się pani w domu krzywda, powinna to pani zgłosić na policję.
-Niech mi pani da spokuj. Ja poprostu jestem niezdarna. Ciągle coś mi się przydarza przy trujce dzieci.
-Aha! Ja mam w to uwierzyć tak? Dzieci są sprawcami tych śladów po przypalaniu papierosami? Tych krwiaków i siniaków na rękach, nogach, podejrzewam ramionach, plecach też.
-Proszę się w to nie wtrącać! Jeśli nie chce mieć pani kłopotów.
-Kłopotów? A jakież ja mogę mieć kłopoty zawiadamiając policję.
-Oni tu nic nie pomogą, proszę przestać, błagam. Pani nic nie wie, nie rozumie.
-Wiem i rozumiem więcej niż się pani zdaje. Sama byłam w podobnej, jeśli nie takiej samej sytuacji.
-Nic mnie to nie obchodzi. Proszę przestać do mnie mówić. Nic z tym pani nie zrobi. Proszę się zająć swoimi obowiązkami.
-Ania była wstrząśnięta. Zawsze spotykała się z oporem ofiar przemocy domowej, ale ta kobieta była bardzo dziwna. Instynktownie czuła, że nie bezprzyczyny jest wobec niej tak opryskliwa i nie chce nic powiedzieć. Zwykle zastraszone kobiety, kiedy tylko okaże się im trochę zrozumienia same zaczynają mówić. W trakcie jazdy do szpitala, Anna powiadomiła męża Izabeli o tym co się stało, a podczas rozmowy bacznie obserwowała pacjentkę. Nie myliła się. Jej źrenice naprzemian to rozszeżały się, to zwężały, a gdy Anna się rozłączyła, zobaczyła w jej oczach kompletną panikę. Mogłaby przysiądz, że w rzucanych ukratkiem spojrzeniach widzi pytanie:
-I co ty zrobiłaś? Co teraz ze mną będzie?
-Uspokajająco dotknęła ręki kobiety, a ta strząsnęła ją jak niewidzialny pyłek. Gdy dojechali do szpitala, natychmiast przekazano poszkodowaną na blok operacyjny. Cała trujka zasiadła nad kubkami parującej herbaty.
-Co się dzieje Ania? Myślisz o tej pacjentce, prawda?
-Zapytała Martyna przysuwając się bliżej.
-Naprawdę to widać?
-Nie. Naprawdę bardzo dobrze cię znam i wiem jak ruszają cię takie przypadki.
-Masz rację. Coś poprostu nie daje mi spokoju. Ona była jakaś dziwna kiedy pytałam ją o te siniaki. Coś próbowała mi przekazać, tylko co.
-Naprawdę tak myślisz? Moim zdaniem nie jest jeszcze gotowa na to, żeby sobie pomóc i uwolnić się od męża.
-No właśnie. Widziałaś jej reakcje kiedy rozmawiałam z nim przez telefon?
-Tak! Zachowywała się tak, jak zachowują się przerażone i zastraszone kobiety. A jakie odniosłaś wrażenie po rozmowie z tym facetem?
-Normalne. Nie brzmiał jak alkoholik. Z resztą w tym domu też nie wyglądało na to, że to jakaś patologia.
-No to o co tu chodzi? Co on ci właściwie powiedział?
-Nic takiego. Podziękował za telefon i powiedział, że jak tylko będzie mógł to urwie się z pracy i do niej przyjedzie.
-A jak ona się czuje? Co z dzieckiem?
-Nie wiem. Ale też mnie to ciekawi i wiesz co? Pujdę to sprawdzić, przy okazji spróbuję jeszcze raz z nią porozmawiać.
-Anka! Zwariowałaś? Właśnie skończyłaś dyżur. Nie zbawiaj świata na siłę.
-Dzięki za radę. Zaraz wracam.
-Anna czuła, jak by przeżywała swój koszmar od nowa. Personalizowała się z każdym takim przypadkiem, a mało tego, nie wiedziała jak to zmienić. Poszła prędko na oddział ginekologiczno-położniczy i spytała o nazwisko niedawno przywiezionej pacjentki po cesarskim cięciu. Recepcjonistka wskazała jej drogę, a ona natychmiast się tam udała. Stanęła cicho w progu zaglądając do środka. Zobaczyła wyczerpaną i zmęczoną życiem Izabelę, którą sporo wcześniej wieźli do szpitala. Po jej policzkach ciekły łzy, a przy jej łóżku siedział wysoki i barczysty mężczyzna. Oboje byli tak zajęci rozmową, że nawet nie zauważyli jak stojąca w progu Doktor Raiter bacznie przysłuchuje się ich rozmowie.
-Ty głupia ściero. Nawet podłogi nie umiesz porządnie umyć, potrafisz się wypieprzyć na prostej drodze. Na cholere ci było to pogotowie co?
-Przepraszam … Ja … Bardzo mnie bolało. Nic im nie powiedziałam.
-Milcz suko. Nie pogrążaj się już bardziej. Pomyśleć, że gdyby nie ten dzisiejszy wypadek, nie wiedziałbym nadal, że jesteś w ciąży. Jak udało ci się to tak długo ukrywać, co?
-Gdybyś się dowiedział, zabiłbyś mnie. Sam powiedziałeś, że nie chcesz mieć więcej niż troje dzieci.
-Nie jest powiedziane, że cię nie zabije jak tylko stąd wyjdziesz. Głupia dziwko. Trzeba było odrazu usunąć tego bahora, i tak niewiadomo czy przeżyje.
-Ta doktórka, z pogotowia. Ona coś przeczuwa, czegoś się domyśla. Sam jesteś nieostrożny. Mam tyle siniaków i blizn, że gdybym tylko chciała, odrazu bym się z tobą rozwiodła, zaskarżyła o znęcanie się nad rodziną i zabrała dzieci.
-Mężczyzna roześmiał się tubalnym głosem.
-W takim razie dlaczego nie zrobiłaś tego do tej pory? No? Słucham! Milczysz? To ja ci powiem dlaczego. A no dlatego, że ładnych pare lat temu, leczyłaś się psychiatrycznie. I doskonale wiesz, że każdego tego siniaka, bliznę, bardzo łatwo wytłumaczą odpowiednie opinie od odpowiednich osób. Nietrudno mi będzie zdobyć takie papiery, jeśli tylko spróbujesz zrobić coś przeciwko mnie. Po drugie, nikt nie uwierzy zwykłej wsiowej babie, co to tylko w garach mieszać umie, a nawet i tego nie, że szanowany mąż, w dodatku jeden z najlepszych policjantów w tym mieście, specjalizujących się w sprawach przemocy w rodzinie jest w stanie podnieść rękę na swoją żonę, prawda?
-Ania stała, a z każdym zasłyszanym zdaniem tej rozmowy czuła, jak wzbiera w niej potężna wściekłość, która gromadziła się już od samego przyjazdu do wezwania. W jednej chwili zrozumiała w końcu zaszyfrowane sygnały, które dawała jej pokrzywdzona kobieta. Postanowiła dać upust kipiącej w niej złości w chwili, gdy tknięty jakimś nagłym przeczuciem mężczyzna odwrócił się i spojrzeli sobie w oczy.
-A pani czego tu? Kim pani jest? Długo tu tak pani sterczy i słucha cudzych rozmów?
-A może wypadało by powiedzieć dzień dobry, szanowany funkcjonariuszu policji, co?
-Annie puściły nerwy. Z całej siły zamachnęła się i trafiła mężczyznę w nos. Uderzenie było tak silne, że sekundę puźniej usłyszeli trzask łamanej kości, do którego doszedł wrzask brzmiący niczym rozszalałe zranione zwierze.
-Nadal jesteś taki ważny? Sukinsynu? Myślisz, że jak masz ciepłą posadkę to wszystko ci wolno? A w szczególności robić sobie worek treningowy z własnej żony? Wiesz ilu takich jak ty dzięki mnie trafiło i mam nadzieję jeszcze trafi do więzienia?
-Straszysz mnie? Podła suka. Jak wszystkie baby na tym świecie. Zobaczymy, kto komu zrobi koło pióra. Bez względu na to, co słyszałaś, wszystkiego się wypre, jeśli coś z tym zrobisz. Ta szmata, co tu leży, niczego nie potwierdzi.
-Jesteś pewien? No to jeszcze zobaczymy, czyje będzie na wierzchu. Takim jak ty, nigdy nie odpuszczam.
-Co pani najlepszego narobiła. Ostrzegałam panią, prosiłam, żeby się pani nie mieszała. Teraz obie będziemy miały kłopoty, bardzo poważne kłopoty.
-Słuchaj jej paniusiu, bo dobrze gada. Już ona zna mores.
-Anna posłała Izabeli najbardziej uspokajające spojrzenie, na jakie było ją stać w gotującej się w niej wściekłości, poczym podeszła do policjanta i patrząc mu prosto w oczy, powiedziała.
-Słuchaj sobie. Jesteś zwykłą, wynędzniałą kupą gnoju. Takich jak ty, powinno się trzymać w pokojach bez klamek. Możesz próbować mnie zniszczyć, ale wiedz, że najpierw ja zniszczę ciebie.
-Po tych słowach, splunęła mu w twarz i ze łzami w oczach, pędem skierowała się do stacji.